Po licznych przemyśleniach wpisy, w których króluje denko, postanowiłam rozbić na kilka mniejszych części – to zdecydowanie jeden z moich ulubionych rodzajów wpisów (tuż po zakupach, oczywiście), dlatego dziś i ja przychodzę z listą wykorzystanych produktów w styczniu.
Uwaga – będzie tego niemało!

Na początek: Absolution – preparat myjący do twarzy – przeźroczysty, o intensywny, ziemistym zapachu, do którego mogłabym wrócić, gdybym tylko znalazła o nim kilka słów po polsku 😉
Neogen Dermalogy – płatek peelingujący – ciekawa forma złuszczania naskórka, ale po jednym zużytym płatku nie mogę powiedzieć zbyt wiele. Na pewno mi nie zaszkodził.
Bandi – kremowa kuracja przeciw zmarszczkom – bardzo gęsty krem, który zużyłam na jedną aplikację. Gdyby nie moja zachłanność, spokojnie starczyłoby na dwie. Po jednym użyciu, tak jak w przypadku płatka peelingującego, mogę powiedzieć tylko, że mi nie zaszkodził.

Avon – Incandessence – perfumowany balsam do ciała – nie wrócę już do niego.

Yves Rocher – Sexy Pulp – tusz do rzęs – to była moja pierwsza styczność z kolorówką marki Yves Rocher i było całkiem przyjemnie, choć nie rewelacyjnie. Tusz miał ogromną, włoskową szczoteczkę, którą za każdym razem brudziłam sobie powiekę. Bardzo ładnie podkreślał rzęsy, choć trzeba było uważać, żeby nie zostawił na nich grudek tuszu. Po dwóch miesiącach od otwarcia zgęstniał na tyle, że ciężko aplikować go tak, by rzęsy wyglądały estetycznie. Już do niego nie wrócę.

BeBeauty – sól do kąpieli – produkt ten służył mi do cotygodniowego spa dla stóp. Jako że nie jestem posiadaczką wanny, wszelkie produkty kąpielowe typu pudry, sole i kule zużywam właśnie w ten sposób. Sól do kąpieli BeBeauty nadaje ładny kolor i zapach wodzie, w której dokonamy kąpieli. Chętnie do niej wrócę.

Vianek – płyn micelarny – chętnie do niego wrócę.

Bydgoska Wytwórnia Mydła – hydrolat szałwiowy – moje uwielbienie do hydrolatów rozgorzało na dobre. Wersja szałwiowa pachniała ziołowo i miałam wrażenie, że delikatnie wysuszała skórę. Zakładam, że nie bez powodu jest polecana do cer problematycznych. Rozważam powrót do tego hydrolatu – w dniach, kiedy moja skóra ma się nie najlepiej, to może być ciekawy, naturalny sprzymierzeniec.

Vianek – pomadka ochronna – podbiła moje serce. Pozostawia na ustach lekką warstwę, która nie jest lepiąca, ale chroni i nawilża delikatną skórę ust. Jestem na tak! Zdecydowanie wrócę do tego produktu lub do innego wariantu zapachowego marki Vianek.

Essence – lakier do paznokci – I’ll cover you – piękny, intensywny, letni odcień, który swego czasu stosowałam bardzo często. Niestety, zgęstniał niesamowicie szybko w porównaniu do pozostałych lakierów, które mam w swojej kolekcji. Do lakierów Essence zdecydowanie wrócę, chociażby po to, by przekonać się, czy wszystkie gęstnieją tak szybko.

Balea – No Drama Lama – balsam do ciała – nie wrócę już do niego.

Selfie Project – cukrowy peeling do ust – stosowałam go regularnie przez kilka miesięcy, co pozwoliło mi wysnuć zdecydowane wnioski na jego temat. Przede wszystkim, produkt jest skuteczny – po jego użyciu usta są wygładzone, zaróżowione i pokryte delikatną, parafinową warstewką. Niestety, efekt drobinek cukru wchodzących do ust w trakcie peelingowania, których usilnie musiałam się później pozbywać, ze względu na to, że produkt bazuje na parafinie, skutecznie zniechęcił mnie do dalszych testów. Do tego peelingu już nie wrócę.

Na dziś to tyle, jeśli chodzi o denko kosmetyczne. Wynik jest imponujący – na 12 wymienionych produktów do 8 z pewnością bym wróciła, a do 4 nie. Część druga denka już niebawem, a później przyjdzie czas na kolejne przyjemności – zakupy!